Byliśmy na granicy

Byliśmy na granicy

Byliśmy na granicy

Kiedy pojawiła się prośba Braci Rycerzy Kolumba o pomoc na granicy nie wahałem się długo. Po konsultacji z żoną, zapadła decyzja o wyjeździe. Motywowała mnie pragnienie niesienia pomocy, ale jednocześnie chęć osobistego doświadczenia tego, o czym wiedzieliśmy z mediów już od kilku tygodni. Naszą posługę realizowaliśmy na przejściu granicznym w Budomierzu, pomagając osobom, które oczekiwały na transport z granicy do konkretnych miejsc w Polsce i Europie. Dzięki wolontariuszom, w tym. m.in. Rycerzom Kolumba służącym na granicy, uchodźcy mieli czas na odpoczynek i pożywienie się, często po kilku dniach ucieczki z terenów objętych działaniami wojennymi. Widoczne było na ich twarzach ogromne zmęczenie, lęk i ból po stracie lub konieczności pozostawienia najbliższych członków rodziny na terenie Ukrainy. Porażający był widok kobiet z kilkuletnimi dziećmi przekraczającymi granice w godzinach nocnych, kiedy te dzieci najnormalniej w świecie powinny spać i odpoczywać. Budująca była obecność ogromnej liczby wolontariuszy, którzy pomagali na granicy. Wśród nich byli mieszkańcy przygranicznych gmin (często urzędnicy wysokiego szczebla), tłumacze i osoby z całej Polski pomagające przy rozdawaniu żywności i środków pierwszej potrzeby. Ponadto strażacy z Polski, Francji i Niemiec. Wszyscy przybyli tam po to, by pomóc Ukraińcom, którzy tej pomocy potrzebują. Obrazy z granicy pozostaną w mojej pamięci już na zawsze. Mimo trudnej historii polsko-ukraińskiej wierzę, że bieżące wydarzenia pozwolą napisać nową i lepszą kartę w naszych sąsiedzkich stosunkach.

Bartosz Bluma

Do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy będę miał możliwość wyjechać na granicę jako wolontariusz. Wiele spraw trzeba było dopiąć, żeby móc zostawić wszystko na 4 dni i ruszyć w drogę. Udało się – tym większa radość i zastrzyk energii do działania. Nie wiedziałem czego się spodziewać, to na co się nastawiałem: to wiedziałem, że nie przerośnie mnie trud fizyczny, ale obawiałem się czy udźwignę psychicznie to, co zobaczę i to, czego doświadczę. Nie przeliczyłem się! W sztabie ludzi zaangażowanych w pomoc na granicy – urzędnicy, strażacy, tłumacze, wolontariusze, od pierwszej chwili tworzyła się więź, która wynikała z tego, że łączył nas cel – pomoc tym, którzy już sami pomóc sobie nie mogą. Tych psychicznych „kryzysów”, a może lepiej powiem wzruszeń, że nie dało się łez powstrzymać, było mnóstwo – pozwólcie, że przytoczę dwa. To, co od początku mnie „miażdżyło” to myśl, że ja na te kilka dni ledwo się w walizkę spakowałem, a ludzie uciekający z Ukrainy w walizkę musieli zmieścić „całe swoje życie”. Drugi moment to matka, która przyprowadziła z wielkim uśmiechem swoje dzieci ok: 3 i 5 lat i przekazała rodzinie, która już jest w Polsce, dając odczuć, że to są wakacje, po czym sama wróciła na Ukrainę do rodziny, która została. Wiele obrazów, rozmów, osób, wszystko pozostanie w moim sercu na zawsze. Wiele osób pyta, czy warto było jechać? Odpowiadam: czy warto? Jeśli będzie taka możliwość pojadę ponownie.

Krystian Kiełpiński

Jadąc na granicę pragnąłem dać siebie, swój czas by pomóc bliźniemu w potrzebie. Słowa Pana Jezusa: „co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych Mieście uczynili” dały mi dużo sił, aby przezwyciężyć przeszkody, które pojawiły się przed wyjazdem. Stwierdziłem, że jest to czas, który Pan Bóg mi dał, abym na Jego słowo odpowiedział. Na miejscu zaskoczył mnie ogrom dobra, który dżemie w ludziach, nie tylko w Polakach, ale i wolontariuszach z różnych innych krajów, kultur i religii. Gdy człowiek widzi cierpienie, rozłąkę rodzin i swoją bezsilność wobec tych wydarzeń, to serce płacze. Najwięcej emocji wywołały dwa wydarzenia, gdy dziecko niesione przeze mnie na rękach powiedziało do mnie dieduszka (dziadek) i kolejne, gdy chłopiec, który wyrwał się swojej mamie, miał ok. 5 lat biegł w kierunku osób zgromadzonych po polskiej stronie wolał: „potrzebuje Taty”. Po kilkuset metrach zobaczył tatę, co wywołało eksplozje radości i wyruszania po obu stronach. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie siła matek, które nawet będąc w ciąży dźwigały wielkie walizki i miały pod opieką 3 a nawet 4 dzieci. To jest siła rodzicielstwa i miłości. Był to dla mnie piękny czas oddawanie cząstki siebie dla drugiego, obudzenia dobro, które w nas drzemie i mobilizuje do dalszej pracy dla drugiego człowieka. Polecam każdemu pracę w wolontariacie. Pomagajcie, a będziecie szczęśliwi. Pan Bóg doda sił.

Andrzej Jaracz

Jadąc na granicę jako wolontariusz liczyłem się przede wszystkim z tym, że pracy na pewno nie zabraknie. Jednocześnie byłem nieco przestraszony perspektywą Rosji, która jest zdolna do wszystkiego. Miałem jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nie myliłem się. Na granicy doświadczyłem przede wszystkim tego, że Pan Bóg dał mi teraz okazję do czynienia dobra moim braciom i siostrom. Spotkałem wielu ludzi tj. wolontariuszy, tłumaczy, ludzi, którzy zajmowali się wydawaniem posiłków, strażaków, policjantów i każdy z nich miał swój konkretny wpływ na działania, które podejmowaliśmy na miejscu. Być może to dość odległa analogia, ale kiedy było mi już ciężko pomagać i byłem zmęczony, przypomniał mi się film pt. „Przełęcz ocalonych”, w którym główny bohater ratował rannych żołnierzy z pola walki. Można powiedzieć, że za jego przykładem powtarzałem sobie – Panie, pozwól mi pomóc jeszcze jednemu. I Pan pozwalał nie tylko jednemu, ale tylu, ile było trzeba. Chwała Panu za ten czas.

diakon Bartosz Pepliński

Bardzo dziękuję Rycerzom Kolumba, z którymi miałem możliwość przez kilka dni posługiwać przy przejściu granicznym w Budomierzu oraz innym Rycerzom, którzy nasz wyjazd wspierali duchowo i finansowo. Był to ważny czas doświadczenia „wiary przez uczynki”. Dziękuję także Parafianom i Przyjaciołom naszej wspólnoty, którzy od początku agresji Rosji na Ukrainę dają świadectwo wyobraźni miłosierdzia. Pragnę przekazać słowa wdzięczności od wielu osób, a nade wszytko od ks. Andrzeja ze Lwowa i diakona Piotra z Łucka, którzy jako klerycy odbywali u nas praktyki duszpasterskie.

ks. Janusz Chyła